Sense of Beauty

 
Beauty News

Żeby żyć, trzeba żyć

Na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni otrzymała nagrodę od marki Dr Irena Eris – „Za prawdę, szczerość, czułość w opisie trudnych relacji rodzinnych, za stworzenie wiarygodnych, skomplikowanych psychologicznie postaci, które dały szansę aktorkom i aktorom na wykreowanie pełnokrwistych postaci, przejmujących ról i za cień nadziei pojawiający się na końcu”. O filmie „Innego końca nie będzie” i drodze od pomysłu do debiutu na gdyńskim festiwalu w rozmowie z jego reżyserką Moniką Majorek.
Rozmawiała: Daria Weps

Dlaczego akurat reżyseria stała się twoją drogą do opowiadania historii o ludziach i świecie? Jakie były początki tej podróży?
Myśl o filmie kiełkowała we mnie, kiedy byłam w liceum, i z dzisiejszej perspektywy widzę, że reżyseria to jest to, czego szukałam. Wówczas jednak wydawało mi się, że nie potrafię opowiadać, tworzyć historii. Zdecydowanie wolałam słuchać i obserwować. Zresztą nadal, gdy jestem w dużej grupie, raczej nie zabieram głosu, wolę się wycofać. Przy czym wtedy to mi raczej odejmowało, niż dodawało. Jako dziecko i nastolatka należałam do różnych kółek teatralnych i filmowych. Występowałam na scenie jako aktorka amatorka, ale najbardziej lubiłam etap przygotowań do przedstawienia i do dziś pamiętam to niezwykłe napięcie, jakie towarzyszyło mi przed każdym spektaklem. A kiedy zaczęły pojawiać się filmy na DVD, dla mnie najciekawsze były materiały „making of”, wałkowałam je do zdarcia płyty.
Kino skłania do przemyśleń, inspiruje, wkurza. Na pewno reguluje emocje i je wyzwala.
Czyli o tym, że będziesz reżyserką, wiedziałaś już wtedy?
Czułam, że mnie to bardzo interesuje, więc zaczęłam się zastanawiać, co dalej. Nie miałam do końca śmiałości zmierzyć się z reżyserią. Myślałam: a może scenografia, może produkcja? Wówczas nie do końca wiedziałam, kto za co odpowiada w trakcie tworzenia filmu, i wybór padł na… dziennikarstwo na Uniwersytecie Wrocławskim. To wszechstronne studia – mieliśmy możliwość wyboru własnego rozkładu zajęć i kiedy wydrukowałam ten skomponowany przez siebie plan, okazało się, że wszystkie zajęcia są związane z filmem. To był czas szukania swojego głosu, pierwszych miniform filmowych. Sporo się tam nauczyłam i po trzech latach nabrałam śmiałości, żeby spróbować sił na egzaminach w Warszawskiej Szkole Filmowej.

Praca nad produkcją filmową wymaga miesięcy, a czasem lat działania, determinacji, szukania własnej drogi i środków wyrazu. Co cię motywuje do działania?
Czekałam na swój debiut osiem lat i wydaje mi się, że to wcale nie jest długo. Gdzieś przeczytałam, że kobiety reżyserki często czekają na swój debiut, aż będą koło pięćdziesiątki, mężczyźni koło czterdziestki. To było bardzo demotywujące, a do tego, kiedy dostałam się do WSF, byłam przekonana, że się tam nie utrzymam. Nie do końca wierzyłam, że pasuję do filmu. Przez pierwsze tygodnie nawet się nie rozpakowałam w wynajmowanej kawalerce. Jednak po pierwszej zrealizowanej w szkole etiudzie, która dobrze się przyjęła, zaczęłam myśleć o debiucie. Pod koniec studiów wiedziałam, jaką historię chcę opowiedzieć, właśnie tę, żadną inną. Fabuła „Innego końca nie będzie” dojrzewała w mojej głowie kilka lat. Nie wiedziałam, kiedy się to uda, ale miałam pewność, że to zrobię. Ścieżek zawodowych po reżyserii jest wiele: mogłam pracować na planach innych osób, wyrabiać sobie reżyserską rękę przy pracy nad serialami. Długo się wahałam, czy to dobrze, że postawiłam wszystko na ten debiut, ale że jestem dość uparta i oddałam temu filmowi kawałek życia, poszłam swoją drogą.

W swoich filmach – zarówno krótkometrażowych, jak i w ostatnim, „Innego końca nie będzie” – poruszasz temat skomplikowanych relacji międzyludzkich, o których trudno się rozmawia i jeszcze trudniej tworzy filmy, takie, by były autentyczne
i przekonujące. Skąd czerpiesz inspirację i co jest największym wyzwaniem przy realizacji tego rodzaju produkcji?
Inspiracją do „Inki” był reportaż o kobiecie, której sąsiedzi wybili szybę, żeby ją przestraszyć. Ona ich znała, z twarzy, z imienia i nazwiska. Zaczęłam się zastanawiać, co mieli w głowach, że to zrobili, jaki był powód tego działania, ile ona miała lat, gdzie siedziała,
co robiła wcześniej. Wyobraźnia od razu ruszyła do pracy nad historią. I może to zabrzmi trochę banalnie, ale w każdej historii wszystko sprowadza się do pytań, jakie zadaje sobie jej autor, i emocji, które nim targają. W opowieści właśnie to lubię najbardziej, zwłaszcza w kinie, gdy podejmuje ona duży temat, ale prezentuje go za pomocą jakiegoś jednego niuansu. Kiedy oglądam film, mam poczucie, że jego twórca ze mną rozmawia, zmusza do zastanowienia się, zgłębienia tematu
z tej danej perspektywy, skupienia się na kluczowym detalu. A odpowiadając na drugą część pytania: największym wyzwaniem jest to,
że mało ludzi wierzy w historię, gdy widzi ją na papierze. Nie od razu jest pewne, że ona się opowie i zachęci ludzi do pójścia do kina. Wszystkie moje dotychczasowe produkcje to historie proste i dość tanie w tym sensie, że nie wymagały dużych nakładów finansowych na realizację, ale czynnikiem generującym największy koszt jest czas. Filmy potrzebują czasu – w preprodukcji, w zdjęciach, w postprodukcji – na znalezienie takich środków wyrazu, żeby opowiedzieć je w sposób autentyczny. Nie da się zrobić kilku intensywnych emocjonalnie scen jednego dnia. I twórcy, i aktorzy mają swoje granice. Nie jest łatwo znaleźć producenta i zespół, którzy to zrozumieją i poczują. Dla mnie to było niesamowite, że przy debiucie udało się to osiągnąć.

Do współpracy przy filmie „Innego końca nie będzie” zaprosiłaś zarówno doświadczonych, jak i świetnie rokujących aktorów
i aktorki, m.in. Bartłomieja Topę, Agatę Kuleszę, Maję Pankiewicz czy Sebastiana Delę. Jak ci się pracowało w takiej ekipie i czego się nauczyłaś?
Pracowało się najlepiej na świecie i było dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam. Były długie rozmowy, podawanie w wątpliwość kolejnych linijek tekstu i przede wszystkim szacunek w obie strony. Udało się nam na jakiś czas stworzyć małą rodzinę. Może jedyne, co w przyszłości mogłoby być inaczej, to więcej prób z aktorami. Próby są wspaniałe! Na pewno nauczyłam się pewności siebie, wychodzenia poza swoją introwertyczność czy nieśmiałość. Dzięki nim mam więcej empatii, ale też uświadomiłam sobie, ile jeszcze chcę się nauczyć. Byli aktorzy, tak jak mówisz Agata, Bartek, pracujący już wiele lat, ale i Klementyna Karnkowska, która jest nieoszlifowanym diamentem, ma niesamowitą charyzmę, i którą wszyscy byliśmy zachwyceni. Fajnie było zobaczyć, jak czerpali od siebie wzajemnie. Dla mnie, jako debiutującej reżyserki, to była niezła reżyserska gimnastyka, bo każdy wymagał innego podejścia.
Co najbardziej zapadło ci w pamięć?
Zapamiętałam dwie takie sytuacje, dla mnie to były swojego rodzaju prezenty. Jeden z nich zrobiła mi Agata Kulesza, która zawsze przychodziła na plan z pomysłami na sceny. Pewnego razu, kiedy nie mogłyśmy przy jednej z nich dojść do porozumienia odnośnie do wydźwięku danej kwestii, zaczęłam mieć obawy, czy potrafię trafnie wytłumaczyć, dlaczego chcę pozostać przy swoim. I ona w pewnym momencie tak żartobliwie machnęła ręką i rzuciła: „No dobra, przecież ja myślę o tym od kilku dni, a ty myślisz o tej historii od kilku lat. Wiem, że masz rację”. Bardzo mnie tym wzmocniła. Czuła, co jest dla mnie ważne, i uszanowała to. A druga sytuacja – nawet teraz, kiedy o niej myślę, mam dreszcze – to scena pożegnania kręcona z Bartkiem Topą. Scena dużego kalibru, nagrywana niemal na samym początku planu, wymagała wyjątkowych warunków realizacyjnych, był tylko on i kamera. Dla mnie to było niezwykle przejmujące, dla niego również, kiedy wspólnie zastanawialiśmy się, jak pokazać te emocje. Jego zaufanie w tamtej chwili wpłynęło na mnie wzmacniająco i zostało ze mną do końca dni zdjęciowych.

W głowie ciągle rezonują mi słowa, które wypowiada ksiądz do Oli na cmentarzu: „Trzeba żyć, żeby żyć”. Co chciałaś przekazać widzom poprzez film „Innego końca nie będzie”?
Będąc już na planie, zdałam sobie sprawę, że przesłanie filmu jest zawarte właśnie w tych słowach, które przytoczyłaś. Na etapie pisania tych przesłań było wiele. Chciałabym, aby ten film uświadomił widzom, że czasem trzeba zaakceptować to, że na pewne pytania nie otrzymamy odpowiedzi. I zamiast drapać ścianę w jednym miejscu, trzeba zrobić krok w bok i zobaczyć, że tam są otwarte drzwi, a następnie podjąć decyzję, czy przez nie przejść, czy nie. Po rozmowach z publicznością w Gdyni wróciła do mnie myśl, którą zapisałam w jednej z pierwszych notatek dotyczących tego filmu: że rodzina to miejsce szukania odpowiedzi na dręczące nas pytania. Czasem niewygodne pytania, na które odpowiedzi również są niewygodne.

I chyba tak naprawdę nigdy z tego domu nie wychodzimy,
co pokazuje już pierwsza scena w filmie.

Tak, mimo że Ola od kilku lat mieszka daleko od domu rodzinnego, nigdy go nie opuściła. Jeszcze odnośnie do przesłania: życzyłabym sobie, by ten film pokazał widzom, że często nie wiemy, że osoba obok nas przechodzi kryzys, i że – może to mocne słowa – naszym obowiązkiem, powinnością wobec ludzi jest to, byśmy byli wrażliwi.

Myślisz, że widzowie to poczuli?
Jechałam bez żadnych oczekiwań na ten festiwal i samo to, że miałam możliwość zadebiutować w Gdyni, było dla mnie czymś wielkim. Okazało się jednak, że nasz film wypełnił wszystkie sale, dużo się o nim mówiło w kuluarach. To było dla nas jako twórców elektryzujące. Po pierwszym pokazie widzowie dzielili się swoimi przemyśleniami na temat filmu, ale również osobistymi doświadczeniami straty bliskiej osoby, a do mnie dotarło, jak wiele ludzi ma taką historię w rodzinie i jak bardzo ona determinuje naszą przyszłość.

Wydaje mi się, że to jest coś, co nieodwracalnie nas zmienia.
Tak, stajemy się wrażliwsi, zaczynamy widzieć więcej, czuć więcej. Muszę przyznać, że festiwal był dla mnie pełen niespodzianek, np. kiedy w skrytce festiwalowej znajdowałam listy od widzów, którzy byli poruszeni filmem. Wynagrodziło to lata pracy, ale też dało poczucie wspólnoty, że w żałobie nie jest się samemu.
Czy twoim zdaniem to najważniejsza rola, jaką odgrywa współczesne kino?
Moim zdaniem kino powinno odgrywać taką rolę, jaką chcemy mu w danym momencie nadać. W zależności od tego, w jakim miejscu jesteśmy w życiu, kino może być powodem do dialogu, przemyśleń, skłaniać do wewnętrznej konfrontacji, inspirować, wkurzać. Na pewno reguluje emocje i je wyzwala.

Którego twórcę kina cenisz najbardziej? Masz kogoś takiego, kto jest dla ciebie drogowskazem?
Bardzo chciałabym mieć, ale nie mam. Kiedyś wierzyłam w ideę mistrza i ucznia, ale do tej pory nie miałam okazji tego poczuć. Choć są filmy, które traktuję jak moich mentorów.

Zdradzisz nam które?
Na pewno „Pogorzelisko” w reżyserii Denisa Villeneuve’a. To film, do którego często wracam. Filmy Jeana-Marca Valléego – „Café de Flore” – który niedawno zmarł, a który jeszcze przez wiele lat mógłby nas zaskakiwać swoimi narracjami. Bardzo lubię proste kino braci Duplass. Są aktorami, producentami, reżyserami, to, co robią, jest mi bardzo bliskie. Lubię „Miasto Boga” Fernanda Meirellesa, film, który wywarł na mnie ogromne wrażenie, a także twórczość Alejandra Gonzáleza Iñárritu, Joachima Triera i Sarah Polley. Mogłabym tak wymieniać, lista filmów, do których regularnie wracam, jest długa.

Na koniec chciałam zapytać, kiedy wybierasz się do Hotelu SPA Dr Irena Eris Krynica Zdrój 12+?
Właśnie! Byłam bardzo zaskoczona, kiedy otrzymałam nagrodę, a chwilę później rozmawiałam z moją mamą, która przypomniała mi, że w dzieciństwie byłam w tym hotelu, i powiedziała, że to był fantastyczny wyjazd. Ja zapamiętałam tylko śnieg. [śmiech] Ale jest okazja, żeby to nadrobić. Jestem bardzo wdzięczna, bo to świetny prezent dla filmowca po wieloletniej pracy nad filmem. I marzę o oderwaniu się na chwilę i wyjechaniu gdzieś nie z intencją pisania, tylko z intencją odpoczywania. Chciałabym bardzo pojechać jesienią, choć wiosną też pewnie jest tam pięknie.
Reżyserka, scenarzystka i konsultantka scenariuszowa. Ukończyła reżyserię w Warszawskiej Szkole Filmowej, a także kursy, m.in. reżyserię aktorską w Sundance Collab, kurs pisania scenariuszy w StoryLab.pro i kurs reżyserii w Raindance Film Academy. Laureatka m.in. Panavision Film Award i Nagrody Studia Nowe Horyzonty. Jej filmy krótkometrażowe („Inka”, „Pierwsze”, „Po sezonie”) gościły na wielu międzynarodowych festiwalach i zdobywały statuetki za reżyserię, zdjęcia i muzykę. „Innego końca nie będzie” zwyciężył w kategorii najlepszy film fabularny w Plebiscycie Publiczności 40. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Film wchodzi do kin 28 lutego 2025 r.

Zobacz także