Rozmawiała: Iwona Wójcik
Jesteś najmłodszą polską debiutantką, która reżyserowała produkcję Netfliksa, ale też miałaś szansę reżyserować samą Agnieszkę Holland na planie. To całkiem niezły początek kariery.
Faktycznie, w serialu „Absolutni debiutanci” wpadliśmy na pomysł, żeby nie tworzyć komisji egzaminacyjnej z aktorów czy statystów, lecz zaprosić do tej roli reżyserów i reżyserki. Zgodzili się przyjechać Agnieszka Holland, Agnieszka Smoczyńska, Xawery Żuławski, Jerzy Matula, ale też Łukasz Maciejewski, krytyk, i Natalia Fiedorczuk. Dopiero dzień przed nagraniami do mnie dotarło, że muszę ich wszystkich reżyserować. Co to za szalony pomysł! Pamiętam, co powiedziała mi tego dnia Agnieszka Smoczyńska: „Ja bym umarła na twoim miejscu! Będziesz reżyserowała Agnieszkę Holland”. [śmiech] To było strasznie stresujące. Na planie każdy z nich miał swój pomysł i chciał coś dokładać do tej sceny. Agnieszka Holland miała propozycję, którą ja skontrowałam. Poczułam, że przejmuje kontrolę.
Ukończyłaś Warszawską Szkołę Filmową, ale w twoich filmach widać bardzo dużo dziennikarskiej dociekliwości, jesteś blisko bohaterów, wręcz w reportażowy sposób. Gdyby nie reżyseria, wybór padłby na dziennikarstwo?
Chyba nie, natomiast gdy byłam w liceum, miałam w głowie różne pomysły, przede wszystkim zawsze się interesowałam sprawami kryminalnymi. Zdawałam na medycynę, ale z myślą, że jako specjalizację wybiorę medycynę sądową. Te dwa obszary szczególnie mnie pociągały – film i sprawy kryminalne. Gdy przyszedł moment wielkiej decyzji – medycyna czy film – padło na film. Gdy pracuję nad jakimś projektem, podcasty kryminalne są czymś, co daje mi balans. Dzięki nim mogę się odstresować.
Film dobrze łączy te dwa obszary. Można to wykorzystać.
Tak. Kilka osób pytało mnie, czy będę pracować kiedyś nad kryminałem. Pewnie tak, chciałabym, ale boję się, że gdy te dwa tematy się scalą, nie będę miała odskoczni. I na razie czekam z kryminałem.
„Absolutni debiutanci” to serial poświęcony młodym osobom. Jest pełen napięć, które im towarzyszą. Pokazuje budowanie relacji, nawiązywanie przyjaźni, przełomowe dla nich momenty, ale też ich umiejętność czerpania z życia pełnymi garściami. W to wszystko wplotłaś wątek neuroróżnorodności, o której mówi się coraz więcej. Przestaje się ją postrzegać jako wyłącznie uciążliwą, utrudniającą życie cechę. Skąd wziął się ten pomysł?
Ten pomysł to konsekwencja postaci, którą zbudowałyśmy z Niną Lewandowską, współautorką scenariuszy. Najpierw stworzyłyśmy bohaterkę – czyli dziewczynę, która ma sprecyzowane hobby, a w związku z tym wytyczoną drogę i plan, i dla której wyzwaniem było nawiązywanie kontaktów z nowymi osobami, odnajdywanie się w grupie rówieśniczej. Myślałyśmy też o takim tandemie, w którym, jeśli ona jest taka, to jej przyjaciel odwrotnie – ma łatwość w nawiązywaniu kontaktów. Szukałyśmy kontrastów. Wiedziałyśmy, że ona będzie zdeterminowana. Dopiero po dwóch odcinkach ją zdiagnozowałyśmy. Doszłyśmy do wniosku, że może być w spektrum autyzmu. Zbiegło się to z tym, że razem z Niną czytałyśmy „Cukry” Doroty Kotas. Nie szukałyśmy modnego tematu, okazało się jednak, że jest on bardzo ważny. Jest mnóstwo kobiet, które dopiero w dojrzałym wieku się diagnozują, i to zmienia ich życie. Dowiadują się, skąd się biorą ich trudności. To uwalniające. Wciąż za mało mówi się o kobiecym autyzmie. W kulturze przeważają stereotypowe obrazy, głównie mężczyzn, chłopaków, którzy są w jakimś sensie geniuszami. A to nie jest norma. Zdarzają się takie osoby. Są też tacy, którzy mają specyficzne umiejętności. Stąd wzięła się potrzeba stworzenia takiej bohaterki, dla której spektrum stanowi część tożsamości, ale nie jest tematem nadrzędnym.