Sense of Beauty

 
Beauty News

Siła subtelności

„Za spełnione połączenie scenariusza, reżyserii, zdjęć oraz gry aktorskiej. Nagroda ta – Szafirowe Lwy – wędruje do filmu dotykającego tematu autodestrukcji i jej powodów, opowiedzianego w uniwersalny sposób […]” – Kamila Tarabura podczas 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni zdobyła główną nagrodę w konkursie Perspektywy, a także nagrodę od marki Dr Irena Eris „Za najodważniejsze spojrzenie”. Dotyka trudnych, osobistych przeżyć, ale robi to z uważnością, a to, co niedopowiedziane, w jej filmach wybrzmiewa najmocniej.
Rozmawiała: Iwona Wójcik

Jesteś najmłodszą polską debiutantką, która reżyserowała produkcję Netfliksa, ale też miałaś szansę reżyserować samą Agnieszkę Holland na planie. To całkiem niezły początek kariery.
Faktycznie, w serialu „Absolutni debiutanci” wpadliśmy na pomysł, żeby nie tworzyć komisji egzaminacyjnej z aktorów czy statystów, lecz zaprosić do tej roli reżyserów i reżyserki. Zgodzili się przyjechać Agnieszka Holland, Agnieszka Smoczyńska, Xawery Żuławski, Jerzy Matula, ale też Łukasz Maciejewski, krytyk, i Natalia Fiedorczuk. Dopiero dzień przed nagraniami do mnie dotarło, że muszę ich wszystkich reżyserować. Co to za szalony pomysł! Pamiętam, co powiedziała mi tego dnia Agnieszka Smoczyńska: „Ja bym umarła na twoim miejscu! Będziesz reżyserowała Agnieszkę Holland”. [śmiech] To było strasznie stresujące. Na planie każdy z nich miał swój pomysł i chciał coś dokładać do tej sceny. Agnieszka Holland miała propozycję, którą ja skontrowałam. Poczułam, że przejmuje kontrolę.

Ukończyłaś Warszawską Szkołę Filmową, ale w twoich filmach widać bardzo dużo dziennikarskiej dociekliwości, jesteś blisko bohaterów, wręcz w reportażowy sposób. Gdyby nie reżyseria, wybór padłby na dziennikarstwo?
Chyba nie, natomiast gdy byłam w liceum, miałam w głowie różne pomysły, przede wszystkim zawsze się interesowałam sprawami kryminalnymi. Zdawałam na medycynę, ale z myślą, że jako specjalizację wybiorę medycynę sądową. Te dwa obszary szczególnie mnie pociągały – film i sprawy kryminalne. Gdy przyszedł moment wielkiej decyzji – medycyna czy film – padło na film. Gdy pracuję nad jakimś projektem, podcasty kryminalne są czymś, co daje mi balans. Dzięki nim mogę się odstresować.

Film dobrze łączy te dwa obszary. Można to wykorzystać.
Tak. Kilka osób pytało mnie, czy będę pracować kiedyś nad kryminałem. Pewnie tak, chciałabym, ale boję się, że gdy te dwa tematy się scalą, nie będę miała odskoczni. I na razie czekam z kryminałem.

„Absolutni debiutanci” to serial poświęcony młodym osobom. Jest pełen napięć, które im towarzyszą. Pokazuje budowanie relacji, nawiązywanie przyjaźni, przełomowe dla nich momenty, ale też ich umiejętność czerpania z życia pełnymi garściami. W to wszystko wplotłaś wątek neuroróżnorodności, o której mówi się coraz więcej. Przestaje się ją postrzegać jako wyłącznie uciążliwą, utrudniającą życie cechę. Skąd wziął się ten pomysł?
Ten pomysł to konsekwencja postaci, którą zbudowałyśmy z Niną Lewandowską, współautorką scenariuszy. Najpierw stworzyłyśmy bohaterkę – czyli dziewczynę, która ma sprecyzowane hobby, a w związku z tym wytyczoną drogę i plan, i dla której wyzwaniem było nawiązywanie kontaktów z nowymi osobami, odnajdywanie się w grupie rówieśniczej. Myślałyśmy też o takim tandemie, w którym, jeśli ona jest taka, to jej przyjaciel odwrotnie – ma łatwość w nawiązywaniu kontaktów. Szukałyśmy kontrastów. Wiedziałyśmy, że ona będzie zdeterminowana. Dopiero po dwóch odcinkach ją zdiagnozowałyśmy. Doszłyśmy do wniosku, że może być w spektrum autyzmu. Zbiegło się to z tym, że razem z Niną czytałyśmy „Cukry” Doroty Kotas. Nie szukałyśmy modnego tematu, okazało się jednak, że jest on bardzo ważny. Jest mnóstwo kobiet, które dopiero w dojrzałym wieku się diagnozują, i to zmienia ich życie. Dowiadują się, skąd się biorą ich trudności. To uwalniające. Wciąż za mało mówi się o kobiecym autyzmie. W kulturze przeważają stereotypowe obrazy, głównie mężczyzn, chłopaków, którzy są w jakimś sensie geniuszami. A to nie jest norma. Zdarzają się takie osoby. Są też tacy, którzy mają specyficzne umiejętności. Stąd wzięła się potrzeba stworzenia takiej bohaterki, dla której spektrum stanowi część tożsamości, ale nie jest tematem nadrzędnym.
Te dwa obszary szczególnie mnie pociągały – film i sprawy kryminalne. Gdy przyszedł moment wielkiej decyzji – medycyna czy film – padło na film.
Świetna jest scena, w której Lena mówi o swojej diagnozie – od tego momentu nie musi się już martwić swoją innością i ma na to papiery. Myślę, że może wielu widzom przynieść ulgę.
Dla wielu osób ważne jest to, że słyszą diagnozę, zaczynają rozumieć swoje potrzeby i mogą wyjść im naprzeciw.

W serialu pojawia się twój biograficzny wątek – odnosi się do przyjacielskiej relacji. To ona była przyczynkiem do powstania serialu?
Tak. To był punkt wyjścia. Razem z moim przyjacielem Mańkiem w trakcie wakacji nad morzem kręciliśmy film do teczki. Praca nad „Absolutnymi debiutantami” zaczęła się od ogólnego briefu, który dostałyśmy z Niną Lewandowską – miałyśmy zrobić film o młodzieży i wakacjach nad morzem. Postanowiłyśmy zderzyć nasze doświadczenia, moje z wyjazdów z rodzicami i z przyjacielem do domku letniskowego i Niny z obozów dla młodzieży. W serialu znalazła się opowieść intymna, rodzinna – nasi bohaterowie mają domek, Lena i Niko mają nawet domek na drzewie, z którego już może wyrośli, ale który nadal jest dla nich ważny. A oprócz tego jest koszykarski obóz sportowy, na którym przebywa Igor – i on zostaje wciągnięty w kręcenie filmu.

Serial dobrze oddaje klimat nadmorski sprzed lat – przepiękne są zdjęcia – choć wiadomo, że to obraz współczesny.
Takie było założenie: żeby film był poza czasem. Chcieliśmy, by ten świat był piękny. Stworzyliśmy mikrokosmos z małych kawałków – to przede wszystkim natura, morze, ale też wybrana uliczka w Ustce. To świat poza miejscem i czasem. Są kostiumy z epoki, ale Lena ma współczesną kurtkę. Bohaterowie kręcą film kamerą, a dziś młodzież kręci filmy raczej telefonami.

Za film „Rzeczy niezbędne” otrzymałaś nagrodę od marki Dr Irena Eris – „Za najodważniejsze spojrzenie”. Dużo jest w tym filmie odwagi. Już sam wybór tematu był odważny. Czy w trakcie prac zdarzył się moment zawahania, wątpliwości?
W trakcie pracy już się nie pojawiają wątpliwości. Siedem lat temu przeczytałam „Mokradełko” Katarzyny Surmiak-Domańskiej i ta lektura mną wstrząsnęła, mimo że to krótki, lakoniczny reportaż o podróży dwóch kobiet do miasteczka, w którym jedna z nich dorastała. Ona wróciła tam, by skonfrontować się z matką. W tej relacji było coś niezwykle pociągającego – z jednej strony matka, która strzeże idealnego obrazu rodziny, z drugiej córka, która pragnie uznania krzywdy. I dziennikarka, która jest pomiędzy nimi, wchodzi w rolę mediatora. Poza tym sama Roksana, w „Mokradełku” Halszka Opfer, już na etapie czytania reportażu, wydała mi się fascynującą postacią – nieprzewidywalną, ze zwichrowaną osobowością. Pojawiło się wiele znaków zapytania, nawet odnośnie do jej wiarygodności. Miałam wielką potrzebę eksplorowania tego tematu. Scenariusz pisałam z Kasią Warnke. Chciałyśmy tkać tę opowieść z takich scen, w których nie będziemy mówić wprost, żeby zostawić dużo miejsca widzowi i jego wyobraźni. Wiedziałam od początku, że nie zrobimy mrocznego filmu. Chciałyśmy opowiedzieć historię relacji Ady i Roksany, które spotykają się tylko na chwilę, ale jest to jakiś akt solidarności dwóch kobiet. Szukałyśmy światła w tej opowieści.

To film nie tylko dla tych, którzy mają doświadczenie traumy, ale też dla tych, którzy tym osobom towarzyszą. Dla każdego z nas, ponieważ pokazuje, jak łatwo przychodzi nam ocena ofiary, która nie zawsze musi być zamknięta w sobie i wycofana. Roksana jest przeciwieństwem takiej postawy.
W trakcie lektury „Mokradełka” też miałam jakiś rodzaj wątpliwości i tym obrazem chciałyśmy taki efekt wywołać – żeby Roksana była irytująca, żeby drażniła, budziła wątpliwości w widzach. Prawda jest taka, że nie ma jednego schematu. Jest w nas oczekiwanie, żeby ofiara była krystaliczna, a ofiary to są ludzie z krwi i kości, którzy mają swoje wady i bardzo różnie reagują na traumę. Mówi się, że trauma to jest rana. Roksana jest wobec tego otwartą raną. Ona sprawdza, co jeszcze musi zrobić, by czuć, że żyje. Są widzowie, którzy mają ogromną niezgodę na to, że Roksana się tak zachowuje, że jest ofiarą, a sama krzywdzi innych. A to się nie wyklucza.
Wciąż za mało mówi się o kobiecym autyzmie. W kulturze przeważają stereotypowe obrazy, głównie mężczyzn, chłopaków, którzy są w jakimś sensie geniuszami. To nie jest norma.
Jest w Roksanie jednak odrobina radości. Scena, w której śpiewa piosenkę „Józek, nie daruję ci tej nocy” zespołu Bajm, tańcząc nago z pełną swobodą i wyzwoleniem, jest naprawdę świetna. Czy to Katarzyna Warnke była pomysłodawczynią tej sceny, czy ty za nią stoisz?
Trudno to teraz ustalić, ale ten pomysł dosyć szybko się pojawił. Scenariusz pisałyśmy na Mazurach, w domku nad jeziorem. I tam zrodził się ten motyw. W trakcie pracy się zaprzyjaźniłyśmy i mimo że pisałyśmy o trudnym temacie, spędziłyśmy razem superczas. Był taki moment, że faktycznie włączyłyśmy piosenkę Bajmu i tańczyłyśmy. Ciekawe jest, jak różnie odczytują tę scenę kobiety i mężczyźni. Kobiety ją uwielbiają. Myślę, że Roksana jest tam sobą i jest w tym momencie dorosłą osobą. Mężczyźni często postrzegają ten moment jako ekshibicjonizm. Myślę, że to wynika ze strachu.

Łatwiej mi jest sobie wyobrazić, jak powstaje książka, niż jak się pisze scenariusz. Research, zbieranie informacji to jedno, a z czego jeszcze się go buduje? Czy są to jakieś obrazy, zapamiętane rozmowy?
Za każdym razem i u każdego piszącego jest inaczej. Czasami przychodzi jeden obraz i wokół niego się buduje. Ja miałam reportaż. Kasia Warnke go nie czytała, bo chciała bazować na swojej wyobraźni. Musiałyśmy znaleźć jakąś strukturę. Dużo rozmawiałyśmy o tym, jaki film chcemy zrobić, o czym, jaki ma być przekaz. Wcześniej pracowałam nad tym sama, więc miałam już kilka stron scenopisu, gdy dołączyła do mnie Kasia, tekst ewoluował. Trzy sceny są jeden do jeden zaczerpnięte z reportażu i one wyznaczają temperaturę, wokół nich budowałyśmy resztę. Kasia Warnke jest świetna w dialogach, ma cięty język – czasem dialogowała wręcz na dwie postaci.

Powiedziałaś w którymś z wywiadów, że tekst scenariusza jest do końca żywy – co to znaczy? Na ile może się on zmienić w trakcie kręcenia ujęć? I czy tylko ty te zmiany nanosisz, czy swoje sugestie wnoszą również aktorzy? 
Na planie jest jeszcze dużo pracy nad tekstem. Pojawiają się nowe pomysły – choćby z racji pogody czy inscenizacji. W „Absolutnych debiutantach” zrobiliśmy gigantyczne zmiany na planie. W „Rzeczach niezbędnych” też się pojawiały. Kasia Warnke może nie zmieniała aż tak dużo, z racji tego, że jest współautorką scenariusza, ale Dagmara Domińczyk – odtwórczyni roli Ady – sporo wniosła od siebie. Jestem bardzo otwarta na takie zmiany.

Aktorów często pyta się o to, w jaki sposób wychodzą z roli. A jaki ty masz na to sposób? Jak porzuca się bohaterów, którym scenarzysta czy reżyser towarzyszy jeszcze dłużej niż aktor?
W moim przypadku jest dużo etapów, które pozwalają naturalnie przejść przez ten proces. Z planu idę do montażowni, gdzie jeszcze przez kilka miesięcy pracuję nad tym materiałem. Choć dzieje się to już w zupełnie innych warunkach. Odchodzi stres związany z tym, że trzeba być w ciągłym skupieniu, żeby czegoś nie zepsuć. Wtedy muszę być blisko, ale już się trochę odcinam, patrzę z dystansu. A później jest premiera, są wywiady – film wypuszcza się w świat.
Chciałyśmy tkać tę opowieść z takich scen, w których nie będziemy mówić wprost, żeby zostawić dużo miejsca widzowi i jego wyobraźni.
Kamila Tarabura

Reżyserka i scenarzystka filmowa. Autorka serialu „Absolutni debiutanci”, krótkometrażowego filmu „Chodźmy w noc” (Studio Munka) i pełnometrażowego „Rzeczy niezbędne”. Ma na koncie współpracę reżyserską z Agnieszką Holland przy „Zielonej granicy” (razem z Katarzyną Warzechą), nagrodzonej Złotymi Lwami na 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Urodziła się w 1990 r. w Rybniku, tam ukończyła I Liceum Ogólnokształcące. Jest absolwentką reżyserii w Warszawskiej Szkole Filmowej, a także Szkoły Wajdy. W grudniu 2023 r. otrzymała nominację do Paszportu „Polityki”.

Zobacz także