Ty przecież jesteś zwykle obsadzana w rolach pięknych, atrakcyjnych kobiet, rzadko na potrzeby filmu musisz źle wyglądać.
Zagrałam właśnie w filmie „Heaven in Hell”. Jest to historia o miłości na wielu płaszczyznach – matki do córki, córki do matki, ale też miłości z dużo młodszym mężczyzną, który pojawia się w życiu mojej bohaterki. Kontekst przemijania i różnicy wieku nie był czymś, co wcześniej na co dzień konstatowałam, pomimo że mam młodszego partnera. Na użytek tej roli było to jednak często podkreślane i kiedy skończyły się zdjęcia, zostałam z taką dość niepokojącą refleksją, podczas gdy wcześniej w ogóle o tym nie myślałam. To jest w ogóle ogromny temat socjologiczny – wypychanie starości na boki. Mówi się właściwie tylko o młodości i otacza ją absurdalnym kultem.
A czym dla ciebie jest piękno?
To przede wszystkim charyzma, charme, poczucie humoru. Nie ma piękna bez intrygującej osobowości.
Kreując rolę, często musisz uruchomić w sobie rejony, które są trudne, a co jeśli takich emocji po prostu nie masz?
Nie, to nie jest tak, przecież nie trzeba kogoś zamordować, żeby zagrać mordercę. Zawsze czerpię z tego, co przeżyłam, co mam w sobie. Konstruując w sobie emocję, która jest mi kompletnie obca, bazuję na tej, którą znam, która jest
w moim mniemaniu najbliżej takiego stanu. To jest praca na żywym organizmie. W jednym i drugim filmie zdarzyły mi się sceny bardzo emocjonalne, po których długo nie mogłam dojść do siebie. Co ciekawe, równie kosztowne jest dla mnie przygotowanie się do sceny, jak i wyjście z niej.
Jakie masz sposoby, żeby się wyciszyć i zająć zwykłym życiem? Po emocjonalnym rollercoasterze na planie codzienność może się wydawać nudna i niewystarczająca.
Po latach doświadczeń, gdy wchodzę na plan, wiem już, że to jest rodzaj chwilowej ułudy. Bez bazy życia prywatnego bardzo ciężko byłoby mi wykonywać ten zawód. Powrót do rzeczywistości zawsze zajmuje jednak trochę czasu, to nie jest nigdy proste. Są filmy, o których bardzo trudno zapomnieć, tęskni się za rolą, emocjami, ludźmi, z którymi się ten film tworzyło.
Jakie to uczucie, że tyle osób, których Ty nie znasz, zna Ciebie? Mogą o tobie sporo przeczytać, oglądać Cię w filmach, w mediach. Lubić Cię albo nie lubić.
Ja w ogóle o tym nie myślę! Czuję się do bólu zwyczajną, normalną osobą, która chodzi do sklepu bez makijażu
i zakłada czapkę na głowę, gdy ma zły dzień. Znam osoby, może nie w Polsce, które „odpięły wrotki”, bo mają do tego powody, ale powiedzmy sobie szczerze, nie jesteśmy w Hollywood. Bycie znaną aktorką w Polsce tego w ogóle nie oferuje. (śmiech) Jeśli chodzi o postrzeganie mnie przez ludzi, to z reguły spotykają mnie niesamowicie miłe rzeczy. To, że ktoś chce do mnie podejść i powiedzieć ciepłe słowa, jest bardzo budujące.
Na aktorach ciąży teraz jeszcze jedna odpowiedzialność poza graniem, prowadzenie mediów społecznościowych.
Staram się prowadzić swoje profile w rozważny sposób. Służą mi głównie do budowania wizerunku aktorki. Nie są przedłużeniem mojego życia osobistego, jakimś moim pamiętnikiem czy wyznaniem.
Nie są też sztuczne, bo trudno udawać, w jakim świecie żyjemy.
Media społecznościowe oprócz budowania wizerunku mogą też służyć słusznej sprawie. Są platformą, poprzez którą mogę wyrazić swój sprzeciw albo poparcie, podzielić się czymś, co mnie boli. Nie jestem obojętna, uważam, że bycie osobą publiczną to pewnego rodzaju obowiązek.
Na planie „Różyczki 2” był Waldemar Pokromski, światowej sławy charakteryzator. Jak się z nim pracuje?
Waldemar to nie jest tylko charakteryzator – to jest po prostu persona! Ma 77 lat, ale kiedy byliśmy w Jerozolimie, miał tyle energii, że niekiedy nie mogliśmy za nim nadążyć. Jest absolutnie cudny, ma niesamowitą, silną osobowość. Ekipa pokochała różne jego powiedzenia. On nic nie musi, pracuje, bo chce. Wybiera projekty, w które wierzy. Ma jakiś rodzaj jasności, spełnienia i radości z tego, co robi. Filmy, przy których pracował, świadczą same o sobie: „Lista Schindlera”, „Pianista”, „Funny games”, „Biała wstążka”, „Pachnidło”, „Zimna wojna”.
Mogłabyś robić w życiu coś innego?
Nie wyobrażam sobie. Bardzo cenię domową codzienność, ale chyba trudno byłoby mi się odnaleźć bez pewnego rodzaju furtki, jaką jest aktorstwo. Z całym bagażem, jakie ono niesie, dobrym i złym. To jest bardzo trudny zawód. Przepiękny, ale bardzo trudny. I mówię to z pozycji osoby spełnionej, która gra główne role i nie narzeka na brak propozycji.