W tym samym czasie zapowiedział, że kończy z aktorstwem, wyprowadza się na wieś i chce się zająć... hip-hopem. Po sieci zaczęło nawet krążyć słabej jakości wideo z jego występem w Las Vegas. W 2010 roku na festiwalu w Wenecji pojawił się jednak utrzymany w konwencji dokumentu film „I’m Still Here” („Jestem, jaki jestem”), który Phoenix nakręcił wspólnie ze swoim szwagrem i przyjacielem Caseyem Affleckiem. Widać na nim brodatego Phoenixa, który stacza się na samo dno. Krytycy uznali, że obraz jest tak intymny i przygnębiający, że trudno go w ogóle oglądać. Wkrótce Affleck przyznał w wywiadzie dla „New York Timesa”, że była to zaplanowana mistyfikacja. Oszustwo, w które uwierzyło całe Hollywood.
„Chciałem pokazać, jak łatwo media manipulują dziś ludźmi. I że kultura celebrytów jest wielkim kłamstwem”. Tak Phoenix tłumaczył swoje zachowanie, kiedy ponownie odwiedził show Lettermana. „Byłem przekonany, że nikt nie potraktuje poważnie moich zapewnień, że kończę karierę aktorską, bo i dlaczego? Nagle okazało się jednak, że to news, o którym mówią na całym świecie. Zrozumiałem wtedy, że ludzie uwierzą we wszystko, pod warunkiem że telewizja powie im, że to prawda”. Spekulowano, że nie ujdzie mu to na sucho i swoim aroganckim posunięciem zaprzepaścił karierę aktorską. Nietrafnie.
W 2012 roku zagrał u boku Philipa Seymoura Hoffmana w filmie Paula Thomasa Andersona „Mistrz”. Postać Freddiego Quella okazała się dla Phoenixa przełomowa. Żadna z jego poprzednich ról – ani złoczyńca w „Gladiatorze”, ani Johnny Cash w „Tańcu na linie” – nie była tak magnetyzująca jak nieprzewidywalny, poraniony psychicznie weteran wojenny. Aktor przyznaje, że podczas pracy nad filmem praktycznie fizycznie stał się swoją postacią, przekroczył swoje granice i nauczył się, że w tym zawodzie wszystko jest możliwe.